04 Jan
Miejsca: Museo Ferrari

 


Podczas zwiedzania północnych Włoch odwiedziny Modeny i Maranello to święty obowiązek i absolutne minimum, które każdy szanujący się petrolhead powinien zaliczyć. Przemierzając dobrze skomunikowane, sąsiadujące ze sobą regiony Lombardii i Emilii-Romanii, czuć wszechobecnego ducha włoskiej motoryzacji. Pagani, Maserati, Alfa Romeo, Dallara, Ducati, Moto Guzzi, Lamborghini i oczywiście Ferrari – wszystkie te marki wywodzą się ze wspomnianego zakątka Włoch. Miałem przyjemność zwiedzić tę okolicę kilkukrotnie i chciałbym przybliżyć Wam, czego spodziewać się po wizycie w Maranello, gdzie mieści się fabryka i jedno z muzeów Ferrari – Galleria Ferrari.

Już po drodze, gdy na dojeździe widać tablice kierunkowe z napisem „Maranello”, tętno przyspiesza. Wokół teren industrialny, płaski, nic szczególnego. Nie do końca wiadomo, czego się spodziewać. Kilka kilometrów przed fabryką ujrzałem w lusterku kierowcę testowego Ferrari w trakcie testu drogowego 812 Superfast – to normalna praktyka. Każdy z wyprodukowanych w Maranello samochodów wykonuje rundę po otaczających fabrykę wzgórzach i autostradach, by upewnić się, że wszystko działa sprawnie.


Na zdjęciu Ferrari Portofino, które uchwyciłem po spotkaniu z 812.

Ponieważ jechałem lewym pasem, widziałem, że zabezpieczony folią szeroki i niski nos 812 niespiesznie, lecz zdecydowanie dogania mój wypożyczony kompaktowy pojazd. Z szacunku do marki natychmiast ustępuję miejsca z nadzieją na szansę doświadczenia piękna włoskiego designu i przede wszystkim – usłyszenia symfonii V12. Kierowca testowy widocznie zauważył, że ustępując mu miejsca, obniżyłem szybę w moim aucie. Przyspieszając w trakcie manewru, zupełnie „przypadkowo” wybrał moment zmiany biegu w taki sposób, żeby obroty silnika znajdowały się nieopodal ogranicznika, a końcówka układu wydechowego zasilanego przez dwunastocylindrowy instrument była dokładnie na wysokości mojego ucha. Rezultatem było spowodowanie chwilowej głuchoty od rozrywającego powietrze ryku i towarzyszącego zmianie przełożenia wystrzału. Piękna sprawa, warta każdej obumarłej komórki słuchowej.

Im bliżej destynacji, tym więcej czerwonego koloru – czerwonych samochodów i zabudowań na których dumnie wisi logo z brykającym koniem. Zależnie od strony, od której przyjeżdżamy, widoczne są charakterystyczne budynki: jeden z nich podobno w kształcie silnika, w którym znajduje się tunel aerodynamiczny, kolejny – czerwono-czarny o zaokrąglonych krawędziach przypominający biurowiec, gdzie dział F1 Ferrari ma m.in. swój symulator, ale również sławna stara brama zakładu Ferrari, gdzie aktualnie znajduje się dział renowacji i odbudowy Ferrari Classiche Department (firma w tym miejscu jest w stanie odbudować od podstaw każdy istniejący model w razie wypadku lub innego nieszczęścia).



Po zaparkowaniu samochodu znajduję się w centrum włoskiego motoryzacyjnego świata, absolutnie nieprzygotowany na zbliżające się przeżycia. Poruszające się wokół auta Ferrari przewyższają liczebnością cywilne – kompletnie odwrotnie niż w świecie zewnętrznym. Z oddali dobywa się włoski śpiew ośmiu i dwunastu cylindrów, a oczom ukazuje się bolid F2004 zatopiony w przestrzennej instalacji z prętów.



Przed samym wejściem znajduje się kawiarnia Ferrari serwująca pyszne espresso i cornetti, a po wejściu do lobby na ścianie powieszony jest bolid F1. Po zakupie biletów można udać się schodami na zwiedzanie wystawy.

W trakcie mojej wizyty na początku widoczna była sekcja poświęcona produkcji karoserii – podziwiać można było porównanie nagiego aluminiowego nadwozia 250 LM z 1963 roku i 812 GTS z ówczesnej produkcji.



Idąc dalej, miałem przyjemność przyjrzeć się z bliska wszystkim „Greatest Hits” marki: 288 GTO, F40, F50, Enzo i LaFerrari (włącznie z FXX-K). Na tym etapie, pomijając palpitacje serca, nie bardzo wiedziałem, na czym się skupić – wzrok skakał po detalach, próbowałem czytać tabliczki, po czym zauważałem kolejny samochód czy interesujący detal. Po chwili  zauważyłem, że obok każdego z wozów wystawione jest jego serce, więc można było dokładnie przyjrzeć się każdemu z silników. Pojęcie dziecka w sklepie z zabawkami nabrało nowego znaczenia, motyle w brzuchu otrząsnęły się z kurzu i po latach na nowo fruwały jak w święta w dzieciństwie. Wspaniała sprawa!



Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć na żywo żadnego z tych samochodów, a teraz znajdują się w odległości kilku metrów od siebie z silnikami w gablotach. F50, czyli swego czasu mój ulubiony samochód, który rodzice sprezentowali mi w kilku rozmiarach i wersjach, stał przede mną i miałem tyle czasu, ile tylko potrzebowałem, by zgłębić jego szczegóły. Wspaniałe felgi, wloty i wyloty powietrza czy zawieszenie push-rod, skrzynia biegów ulokowana za tylną osią i zupełnie odsłonięte, jednak będące dosłownie sercem samochodu V12 z karbonowym airboxem widocznym przez przeźroczystą pokrywę silnika i siatkę w tylnym zderzaku. Niesamowite detale!



Idąc dalej, mijam F12 TDF po pełnej personalizacji z instalacją opisującą możliwości w tym zakresie.



W kolejnym pomieszczeniu zaparkowany jest P80/C – wyprodukowany w 2019 roku na życzenie klienta samochód typu „One-off”. Bez homologacji drogowej ani konieczności trzymania się regulaminów klas wyścigowych inżynierowie mogli rozwinąć skrzydła, by stworzyć tak wyjątkowy egzemplarz. Na ścianach wokół dostępne są ilustracje wraz z obszernym opisem historii jego powstania.



Kierując się w stronę schodów na dolny poziom, mijam ustawiony praktycznie w kącie silnik bolidu F1 na postumencie. Ośmiocylindrowa jednostka zwraca uwagę bardzo kompaktowym rozmiarem – wielkością niewiele przewyższa czterocylindrówkę z Golfa – oraz szczegółami, takimi jak odsłonięte przepustnice i piękny kolektor wydechowy o wyglądzie instrumentu dętego. Po spojrzeniu na tabliczkę okazuje się, że jest to Tipo 056 V8 o pojemności 2398 cm³, pochodzący z bolidu ścigającego się w latach 2006–2013, rozwijający moc ponad 750 KM przy 19 000 rpm. To silnik z czasów, gdy w zespole Ferrari jeździli Schumacher i Massa. I tyle – tak sobie stoi. Nie ma przy nim nikogo, można (tak naprawdę nie można) pomacać karbonowy airbox czy palcem szturchnąć przepustnicę. Po chwili kolejnego zadumania i zachwytu, choć nie mam na to ochoty, czas spojrzeć, co znajdę za rogiem.



Dalej napotykam tablicę z rekordami toru Fiorano, na której widnieją nazwiska takie jak: Lauda, Scheckter, Villeneuve, Arnoux, Mansell, Prost, Alesi, Irvine i oczywiście Schumacher. Tablica zwiastuje pomieszczenie opisujące tor Fiorano, jego funkcje i charakterystykę.



Co ciekawe, Fiorano zostało zaprojektowane jako zbiór charakterystycznych partii torów z całego świata, w taki sposób, by każdy z segmentów sprawdzał dynamiczne zachowanie podwozia, pozwalając zidentyfikować niedociągnięcia w każdym samochodzie. Enzo Ferrari, otwierając Fiorano, postawił sobie za cel, aby każdy z jego samochodów – wyścigowych czy drogowych – nie opuszczał fabryki bez zdania testu Fiorano „with flying colours” (czyli śpiewająco).

Serce bije mocno i szybko – sporo tego, jak na jedno miejsce. Okazuje się, że wszystkie rzeczy związane z Ferrari, legendą i kunsztem marki, to nie internetowa czy telewizyjna bajka. Choć nigdy w to nie wątpiłem, będąc tutaj, w Maranello, widząc to na własne oczy, namacalnie doświadczając i będąc otoczonym czerwonym kolorem, można na nowo zinterpretować globalny fenomen marki. To imponujące dziedzictwo. Szczyt technologii, samochodowy hi-tech w najczystszym, najwłaściwszym wydaniu, opisany i zaprezentowany w drobnych szczegółach.

A bolidy? Przecież Ferrari nie istniałoby bez Formuły 1. Rekordowe 16 tytułów mistrzowskich konstruktorów, 15 mistrzostw świata zdobytych przez ich kierowców, 70 zbudowanych modeli bolidów F1 (jeśli dobrze liczę). Jest co pokazać, więc – gdzie one wszystkie są, jeśli nie w muzeum?



Wywołałem wilka z lasu, bo w kolejnym, wyjątkowym pomieszczeniu znajduje się całkiem spektakularna kolekcja obiektów związanych z wyścigową historią marki. Bolidy umocowane na pochylniach, zorientowane przodem do wewnątrz, gdzie rozrzucone jest kilka malutkich, ale potężnych silników F1, tworzą coś w rodzaju świątyni otoczonej kaskami i podobiznami mistrzów F1. Daje o sobie znać potęga wyścigowego rodowodu, miłości Tifosi i kunsztu Enzo. Po raz kolejny pomieszczenie wypełnione jest szczegółami i informacjami.



W jednym z narożników znajdują się wszystkie stworzone przez Ferrari bolidy w miniaturach, kilka silników F1 do wglądu oraz zbiór pucharów zdobytych przez kierowców.



Kierując się ku wyjściu, mijam jeszcze 330 P4, dwa bolidy oraz zwycięskie hiperauto – 499P z numerem 51, którym Ferrari wygrało Le Mans… Cóż za przeżycie!



Na wyjściu z muzeum można dodatkowo zrobić sobie zdjęcie w SF90, przejechać się symulatorem F1 typu „motion”, zajmując miejsce w kokpicie wykonanym na wzór bolidu Formuły 1, czy zaopatrzyć się w pamiątkę w przepastnym sklepie.

Zdecydowanie polecam będąc w tej części Włoch odwiedzić muzeum Ferrari w Maranello. Miałem okazję zwiedzać muzea i fabryki marek takich jak Mercedes czy Volvo, ale żadne z nich nie może równać się z Ferrari.

Wyjeżdżając z kompleksu, warto zahaczyć o spot przy ogrodzeniu Fiorano – widać przez nie fragmenty nitki toru, co pozwala dostrzec i usłyszeć prawdziwe perełki: dawne bolidy F1 czy tak jak ja, FXX-K idące pełnym ogniem!


Na filmie Ferrari FXX-K EVO oznaczone numerem 42.

Na ulicach prowadzących do muzeum rzucają się w oczy wypożyczalnie oferujące przejażdżkę jednym z kilku modeli Ferrari do wyboru. Czy udało się mnie skusić na rundę? Obserwuj mój profil, a niebawem poznasz odpowiedź.